Matematyczne Miłosierdzie
Perła architektury postmodernizmu. Kształt znany specjalistom na całym świecie, którzy prowadzą na jego temat długie dysputy. Dostrzegany także przez architektów polskich, którzy – chociaż „po cichu” – dość licznie przybywają go oglądać. W Kaliszu znany, ale chyba nieco niedoceniany. Może dlatego, że jest zbyt „swój”.
Przez prawe okna pociągu z Białegostoku do Jeleniej Góry widać miasto. W najlepszym dla obserwatora momencie, gdy skład zwalnia przed stacją, tocząc się po kilkumetrowej wysokości nasypie, panorama zdominowana jest przez bloki mieszkalne. Dalej i jakby nieco niżej, prawdopodobnie w centrum, widać niższe starsze budynki z czerwoną dachówką, nad którymi górują trzy wieże. Na jednej z nich zarysowuje się okrągły kształt, pewnie tarczy zegara. Ale pasażer odrywa od niej wzrok, bo nagle zauważa kształt, jakiego jeszcze w swoim życiu nie widział. Odpala na smartfonie Google, zaczyna szukać to, co już zniknęło mu za drzewami. Kiedy pociąg zatrzymuje się na stacji, już wie. Przegląda kolejne zdjęcia, czyta o nietypowej architekturze, aż w końcu w zachwycie otwiera raz po raz usta, nie dowierzając temu, co czyta na temat historii budowy. W tamtych czasach? Z tamtą technologią? Przecież to niemożliwe.
Kolejni mieszkańcy spieszą chodnikiem z parę lat temu założonej kostki brukowej. Część z nich ma pod górkę. Może idą po dziecko, które zaraz kończy lekcje w pobliskiej podstawówce. Może na dworzec, bo zaraz mają pociąg. Jeszcze inni mijają ich zmierzając w kierunku dokładnie przeciwnym. Pewnie mają coś do załatwienia w centrum. Albo chcą kupić warzywa do obiadu na ryneczku. Albo gardło zaczęło ich boleć, więc idą do przychodni – niech lekarz coś zapisze. Z drugiej strony, niezależnie od obranego kierunku, może po prostu – nie twórzmy tu teorii spiskowych – wracają do domów. W końcu mało to ludzi mieszka na osiedlu Asnyka? Mając w głowie kłębowisko myśli od spisu zakupów, przez rozpamiętywanie kwestii zawodowych, po pomysły na spędzenie wieczoru, nie zwracają uwagi na otoczenie. Część może przystanie sprawdzić, czy, uchowaj Boże, komuś znajomemu się nie zmarło, bo pojawił się jakiś nowy nekrolog na tablicy ogłoszeń. A potem idą dalej, bo przecież tutejsza niezwykłość architektoniczna jest dla nich czymś zwykłym, widzianym po kilka razy dziennie. Nie wiedzą nawet, że w tym czasie kilka tysięcy kilometrów dalej na wschód lub zachód, grupa znakomitych architektów, mających w swoim grubym portfolio mnóstwo niezwykłych realizacji – dokładnie tych samych, które owi kaliszanie, spieszący wspomnianym chodnikiem z parę lat temu założonej kostki brukowej, będą z zapartym tchem podziwiać wieczorem w programach telewizyjnych zakończonych frazą „wersja polska, czytał ten czy tamten” – dyskutuje z pełnym podziwem oraz szacunkiem dla projektantów i wykonawców o budynku z ich Kalisza. A mają powody, oj mają.
Cudze chwalicie, swego nie znacie – sami nie wiecie, co posiadacie. Przysłowie to pasuje idealnie do wiedzy znacznej części społeczeństwa na temat Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Kaliszu. Dla wielu to po prostu biały kościół-ryba, który przecież znają, może nawet do niego chodzą. Jest strzelisty posadowiony na podwyższeniu, więc prowadzą do niego schody, a w środku jest jaśniej niż w dziesiątkach innych świątyń. I to wszystko prawda, a konkretnie jej mała część. Bardzo mała.
W 1958 roku poznański oddział Stowarzyszenia Artystów Polskich ogłosił konkurs na projekt kościoła dla niedawno erygowanej parafii pw. Miłosierdzia Bożego w Kaliszu. Zwyciężyła i do realizacji skierowana została propozycja bardzo młodych wówczas architektów – Jerzego Kuźmienki i Andrzeja Fajansa, wówczas jeszcze studenta. Kształt projektowanego obiektu sprawił, że konieczne było sporządzenie skomplikowanych obliczeń. Na tyle skomplikowanych, że ówczesne komputery nie podołały temu wyzwaniu. Konieczne było przeprowadzenie ich ręcznie. Podjęli się tego dwaj matematycy, Edward Otto i Adam Empacher. Ich obliczenia okazały się prawidłowe, o czym świadczy fakt, że… kościół nadal stoi. W latach dziewięćdziesiątych ponoć świątynię odwiedziła skandynawska architekt i wydała opinię, że nawet minimalna pomyłka w obliczeniach prawdopodobnie doprowadziłaby do zawalenia się budowli. W tym wypadku nauka zatrudniona została przez Kościół. Nic więc dziwnego, że projekt, po zwycięstwie w SARP-owskim konkursie i zyskaniu rozgłosu, zaczął funkcjonować w świadomości specjalistów jako przykład „matematyki na usługach Miłosierdzia Bożego”.
Zanim jednak rozpoczęto realizację na bazie nowatorskiego, odważnego, zrywającego z estetyką socrealizmu projektu, minąć musiało dużo czasu. Pierwotne pozwolenie na budowę cofnięto zanim zakupiono pierwsze materiały. Przez wiele lat na placu budowy stał tylko samotny krzyż. Z biegiem czasu dookoła zaczęły powstawać czteropiętrowe bloki mieszkalne. Zanim jednak w 1977 roku władze świeckie dały zielone światło na działanie władzom kościelnym, konieczne było dokonanie zmian w projekcie. Najistotniejszą było obniżenie świątyni o około 10 metrów. Zapewne socjalistyczni decydenci nie chcieli, by szczególnie górowała i wyróżniała się na tle okolicy…
Rozpoczęto prace, prowadzone w dużej mierze przez samych parafian, z bardzo ograniczonym udziałem koparek i dźwigów. To nie była inwestycja w dzisiejszym rozumieniu tego słowa. Nie przyjechała firma, która w konkretnym czasie miała zrealizować projekt. Nie było tam wykwalifikowanych pracowników, a nadzór sprawował przede wszystkim sam proboszcz, Wincenty Roman Wiliński, który na budowę przyjeżdżał kilka razy dziennie wysłużonym rowerem. Szalunki też były dość prymitywne, co z pewnością nie ułatwiało prac.
W 1983 roku pierwszy sukces – poświęcono dolny kościół, chociaż do końca inwestycji było jeszcze daleko. Ten nastąpił dekadę później. Świątynia została konsekrowana, a na architektonicznej mapie Kalisza pojawił się obiekt zupełnie wyjątkowy. Strzelisty, wysoki na około 45 metrów, z zadziwiającymi krzywiznami i zwodzący swoim kształtem. Ledwie kilka godzin wcześniej autor słyszał pytanie kilkuletniej dziewczynki skierowane do, zapewne, jej ojca, dlaczego wybudowano obok siebie dwa takie same kościoły – widząc tylko część wystającą powyżej blokowiska faktycznie można odnieść takie wrażenie.
Ze specjalistycznego punktu widzenia odnotować należy, że świątynia pw. Miłosierdzia Bożego nie ma żadnych filarów ani podpór, co zawdzięcza idealnemu kształtowi hiperboloidy parabolicznej. Sam portal wzniesiono natomiast jako membranę dwukrzywiznową, rozpiętą na dwóch łukach parabolicznych. Całość łączy tradycję kościelną z nowoczesną, nawet jak na dzisiejsze realia sztuki, formą. Nawa, wieże i apsyda powstały przy zastosowaniu jednolitej bezszwowo ukształtowanej powłoki. Kościół to pierwszy i jedyny tak duży obiekt przykryty łupiną jednopowłokową o grubości zaledwie od 6 do 13 cm. Patrząc na możliwości technologiczne, jakimi dysponowali budowniczowie, realizację kościoła-ryby można więc uznać za szaleństwo. Do poglądu tego chyba przychylał się częściowo, choć dopiero post factum, jeden z projektantów.
– Projekt, a i realizacja kościoła w Kaliszu, jako największa jednorodna konstrukcja na świecie – hiperboloida paraboliczna – a na pewno chronologicznie pierwsza, była niewątpliwie wyczynem i aktem straceńczej odwagi. Skalę tego przedsięwzięcia zrozumieliśmy dopiero po latach, zwłaszcza w trakcie realizacji bez przedsiębiorstwa, wykwalifikowanych wykonawców i kiedy naprzemiennie musieliśmy o wszystkich problemach dużej, trudnej budowy – wspominał po latach Jerzy Kuźmienko na łamach jednego z branżowych czasopism.
Wyjątkowa realizacja doczekała się wielu nagród i wyróżnień. W 1988 roku doceniona została przez Przegląd Architektury Warszawskiej. Wybór argumentowano tym, że kościół jest wspaniałym pomnikiem polskiej myśli architektonicznej, wielce ważnym dla współczesnego i przyszłego krajobrazu polskiej architektury. Stanowi też pomnik i dzieło wiary, woli i ogromnego wysiłku parafialnej społeczności fizycznego i finansowego oraz budowniczych: proboszcza i architektów, równie pomysłowych jak ci, którzy wznosili niegdyś kamienne katedry.
Postmodernistyczna perła górująca nad osiedlem Asnyka ciekawa jest także wewnątrz. Ołtarz, pierwotnie zaprojektowany przez Zygmunta Baranka, nawiązuje do dwutysiąclecia chrześcijaństwa. Wykonali go Włodzimierz Ćwir, Wojciech Sałata oraz Elżbieta Szwarc-Jarosik. Dominantą ołtarza jest dziewięciometrowej wysokości, mozaikowa postać Chrystusa. Stanowi ona połączenie koncepcji Pantokratora – sędziego i władcy wszechświata – z wizerunkiem z obrazu „Jezu, ufam Tobie” z objawień św. Faustyny Kowalskiej. Chrystusowi towarzyszą mniejsze postacie: Matka Boska Ostrobramska, święci i ludzie oczekujący na zbawienie. W sumie jest ich kilkadziesiąt i obrazują połączenie świata doczesnego i życia wiecznego. Swój obecny kształt całość zawdzięcza korektom wprowadzonym – już po ukończeniu budowy – przez Włodzimierza Ćwira i Wojciecha Stefaniaka na prośbę księdza infułata Bogumiła Jóźwiaka, proboszcza parafii Miłosierdzia Bożego. Główną ideą było tutaj zaangażowanie tła do kreowania całej kompozycji ołtarza. Zmodyfikowano nieznacznie tworzące go postacie, dodano także elementy nawiązujące do wniebowstąpienia na Górze Oliwnej.
Poza ołtarzem sanktuarium nie ma – jak to bywa chociażby w kościołach barokowych czy renesansowych – szczególnie bogatych ozdób. Tutaj dominuje czysta forma. Uwagę zwracają jeszcze figury św. Faustyny Kowalskiej i św. Jana Pawła II, których autorem jest Włodzimierz Ćwir. Elementami znacząco wpływającymi na charakter świątyni są także witraże, projektowane przez tego samego artystę. Dwa z nich, strzeliste, usytuowane po bokach ołtarza, odnoszą się do siły miłosierdzia spływającej z góry. Kształt tych witraży wymusza koncepcję połączeń: wody i krwi z jednej strony oraz wody i światła z drugiej. Dziś jeden z nich jest jednak częściowo przysłonięty przez rusztowanie, potrzebne do przeprowadzenia trwających obecnie prac konserwatorskich, niezbędnych dla utrzymania dobrego stanu technicznego świątyni. Witraż wejściowy, we frontowej części świątyni, wyobraża natomiast tęczę, będącą symbolem przymierza Boga z ludźmi. Jest on ostatnim istotnym elementem upiększającym sanktuarium. Szczególnie bogate zdobnictwo w kościele na osiedlu Asnyka nie jest zresztą potrzebne – jego architektura jest ozdobą samą w sobie.
I teraz kolejni mieszkańcy, który spieszą chodnikiem z parę lat temu założonej kostki brukowej, już wiedzą. Wiedzą, że codziennie mijają świątynię absolutnie wyjątkową w skali światowej. Bo cudze chwalicie, ale swoje te ż znać powinniście.
—
Tekst i zdjęcia współczesne: Juliusz Kowalczyk
—
Tekst i zdjęcia współczesne: Juliusz Kowalczyk
Zdjęcia i grafiki archiwalne z zasobów Beaty Bejtman-Kuźmienko
Źródło: www.kalisz.pl